Jest takie powiedzenie, że jaki poniedziałek taki cały tydzień... Mój poniedziałek obfitował tyloma sytuacjami, że sama nie wiem czy był odjechany czy troszkę ponarzekać tylko... hmmm... narzekanie nie leży jednak w mojej naturze (od bucowania jest Zbok i inni marsjanie :P ... ale zacznę od początku. Wstałam rano jak zawsze - wszystko w standardzie, czyli piekielny wyziew, ropa w oczach, suchary w nosie :) ...i cudne masowanko (nie jedno:) ), zrobiłam Bobbiemu kanapki do pracy. Ja mam pracę stacjonarną więc mogę cały dzień na golasa podatki liczyć i myszką/ę kilikać ;) (jakieś wtedy mniej nudne moje zajęcie się wydaje:))) - wzięłam się do pracy... po jakimś czasie okazało się, że moje kochanie załatwiło mi rozmowę o pracę (w chwili obecnej jestem dojeżdżającą "narzeczoną" zboka:D - tak jeszcze maksymalnie przez dwa miesiące a potem może korzystać z mojego grzesznego ciała bez ograniczeń) Wszystko byłoby super... perspektywa nowej pracy i tak dalej... Tylko, że ja przyjeżdżając do zboka nie zabieram ze sobą - nawet tak na wszelki wypadek strojów biznesowych (właściwie to garsonki nadal nie mam). Moja garderoba składa się z "cipogniotów", wszelkiej maści, kolorów i deseni... kolorowych skarpetek i bluz, bluzek i koszulek, których w największym przypływie megaoptymizmu nie można by nazwać reprezentacyjnymi...